sobota, 15 lutego 2014

Siekierki


Załadowaliśmy się z chłopakami do samochodu i pojechaliśmy w miejski interior. Siekierki, które dla mnie idą nieodłącznie w parze z poprzedzającymi literami EC (Elektrociepłownia Siekierki). Dwa kominy były co prawda daleko, a mimo to dyskretnie górowały. Chyba je lubię. Nie kojarzą mi się źle - patrzę i widzę okładkę "Animals" Pink Floyd. Most Siekierkowski całkiem blisko, ale przyroda ustawia go w trzeciorzędnej roli. Jest, a jakby nie istniał.

Kolejnym razem wróciłem z Ju. A jak nastała zima, po której dzisiaj już nie ma śladu, wróciliśmy na sanki. Była z nami Ewe. Filmy czekają dopiero na wywołanie. Przyjemnie wtedy zmarzliśmy.

Wizyta z chłopakami - tempo 2 km na godzinę. Dłubanie w ziemi, rozglądanie, pytania. Na przykład: a dlaczego ktoś tu mieszka, pierze, gotuje, a nie widać jego domu. I jak tu mądrze odpowiedzieć. Starałem się. Cholera - no właśnie "dlaczego?", jak to możliwe. A przecież wtedy było jeszcze "ciepło". Jak wróciliśmy z Ju to widzieliśmy uciekające sarny. Najpierw pięć - kłusem, w ładnym szyku, w oddali. Później jedna, która uciekła nam spod nosa. Landszfat nie do zniesienia. Jak spadł śnieg, to widziałem puste zimowe pole nad cerkwią w Kunkowej.

Na Siekierkach jest wszystko: przyroda, mistyka, polski pierdolnik. Temu ostatniemu nie można jednak odmówić atrakcyjności. Trudna miłość. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz