piątek, 27 kwietnia 2012

Pan Wacław


Pan Wacław urodził się w 1913 roku. Bardzo wcześnie pokochał morze. Z książek, bo wychował się w Wilanowie, więc słonej wody na oczy nie widział. Postanowił, że będzie pływał. Swojego dopiął. Skończył drugą klasę gimnazjum, oświadczył rodzicom, że do szkoły już nie wróci. Widać znali jego upór, bo całość przeszła względnie spokojnie. Ustąpili. A może nie wierzyli, że w dobie gasnącego kryzysu ich synowi uda się zaciągnąć na statek i uznali, że szybko wróci do domu i szkoły. Jeśli tak sądzili, to się pomylili. Marzył o żaglowcu, ale praca na takich, w tamtym czasie, nie bardzo już była możliwa. Zaciągnął się więc na transatlantyk, parowiec SS "Kościuszko". Był rok 1936. Słucham Pana Wacława i uczę się nowych, ciekawie brzmiących słów: dejman, bakszaft, trymer, sztormtramp. Mój ulubiony port to Pernambuco; lubię sobie to miejsce wyobrażać (na wszelki wypadek nie sprawdziłem, jak wygląda obecnie). Ta nazwa ma dla mnie w sobie coś magnetycznego. W tym właśnie porcie, na statku "Chrobry", Pan Wacław dowiaduje się o wybuchu wojny. A później? Później "Chrobry" zostaje zatopiony u wybrzeży Norwegii. Jest tam także starszy oficer Karol Olgierd Borchard. Po wojnie? Między jednym a drugim mustrowaniem na kolejne statki Pan Wacław zainteresował się teorią względności. Czytał, analizował i doszedł do wniosku, że oparta jest ona na fałszywych przesłankach. Rozpisał własny dowód. Za namową pewnego fizyka wysłał go do Einsteina. Dostał odpowiedź. Nic to, że lapidarnie druzgoczącą. Jedno zdanie, ale podpisane przez samego Alberta. Liczy się pasja, która tak pcha do przodu i znosi wszelkie napotkane na drodze zapory. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz